Jak już wspominałam mój mąż to starsza wersja mojego syna. Upór to jego drugie imię a dla pasji jest w stanie zrobić wiele. Przekonałam się o tym kiedy pewnego razu wracaliśmy z wakacji podczas długiej podróży. Kiedy byliśmy już nieźle zmęczeni i nie mogliśmy doczekać się powrotu do domu i upragnionego odpoczynku nagle maż wyskoczył, że musimy odbić “parę kilometrów”, bo właśnie w innym mieście pojawił się wzmacniacz, który generalnie jest bardzo ciężki do zdobycia. Mąż uzasadniał ową zmianę w planach, tym, że nie ma drugiego takie sprzętu na rynku, który w taki sposób wpływałby na odtwarzaną muzykę.
I tak jechaliśmy i jechaliśmy i końca nie było widać. Kiedy zapytałam: “czy daleko jeszcze”, usłyszałam tylko ciche: “mam nadzieję, że nie”. Nie mogłam uwierzyć, kiedy zobaczyłam na nawigacji przewidywaną trasę na 2,5 godz. Od razu sobie pomnożyłam w głowie. Perspektywa trasy wydłużonej o jakieś pięć godzin nie współgrała z obiecanymi paroma kilometrami. Oburzyłam się, co było nieuniknione.
Mąż powiedział, że będzie się zatrzymywał kiedy tylko zajdzie potrzeba rozprostowania kości, czy zjedzenia czegoś. Prosi tylko o wyrozumiałość, bo wie, że przecież bardzo go kocham i zawsze mogę na niego liczyć. Uprzejmie przypomniał mi przy moją prośbę, którą wystosowałam pewnej nocy, żeby zrywać się w podróż do innego miasta, bo właśnie koleżanka przypomniała o wydarzeniu branżowym.
I tak, wykazał się wtedy niesamowitą wyrozumiałością i stanął na wysokości zadania. Dlatego uśmiechnęłam się tylko i powiedziałam, że oczywiście nie mam nic przeciwko temu, żeby jechał nawet bardzo daleko po swój wzmacniacz. Życie uczy nas chodzenia na kompromisy.