Mój mąż – audiofil z wyboru lubi słuchać różnej muzyki – wszystko zależy od jego nastroju. To akurat rozumiem, bo ja mam tak samo. Kiedy jest mi smutno, włączam sobie spokojne melancholijne utwory, kiedy tworzę – uwielbiam nastroić się symfonią np. Schuberta D-dur, kiedy jestem zła na coś (lub na kogoś…) chętnie sięgam po mocne rockowe utwory – najchętniej Panów z System Of A Down.
Muzyka wspiera mój nastrój, lub czasami skutecznie przybija mnie – na własne życzenie. Ale tak już mam i myślę, że wielu z Was ma tak również. I jak już wspominałam – tak samo ma mój mąż. Wszystko ok, kiedy ostatnio włączył dość głośno swój ulubiony rockowy utwór i podeszłam do niego z pytaniem: “co Cię wkurzyło Kochanie?” – nie usłyszałam odpowiedzi, tylko spotkałam się ze smutnym spojrzeniem.
Co się zatem okazało? Ano to, że mój małżonek wcale nie był wkurzony, tylko przygnębiony, a rockowa muzyka płynąca z głośników, pomaga mu nie wpaść całkowicie w ten paskudny nastrój. Hmmm… w sumie to jest mądre podejście. Natomiast ile ludzi, tyle typów zachowań.
Co ciekawe, humor mojego męża chyba szybko się poprawił, bo dosłownie po niezbyt długim czasie włączył – ciesząc również moje ucho – dźwięki, które praktycznie z automatu porywają do tańca. W przypadku mojego męża to wyważonego podrygiwania a w przypadku naszego syna – do szaleństwa!
Po tej sytuacji przyszło mi do głowy, że następnym razem kiedy będzie mi smutno, nie sięgnę po dźwięki moich ulubionych smudnideł, tylko idąc w ślady mojego audiofila – puszczę sobie rockowe utwory muzyczne i postaram się dzięki nim – wejść w radosny nastrój 🙂