Wszystko zaczęło się od prezentu na urodziny. Wspaniały wujek z Ameryki zawitał w nasze progi z ekstra prezentem, którego nasz syn pewnie by się nie spodziewał. No bo czego można spodziewać się od zagorzałego miłośnika historii i militariów? Prezent faktycznie zaskoczył – i syna i nas, dostał bowiem czołg zdalnie sterowany.
Reakcja naszego syna była łatwa do przewidzenia, lecz przy wuju syn ukrył swoje niezadowolenie (widać efekty dobrego wychowania :)). “Po co mi czołg” – tak skwitował otrzymany prezent i odstawił go w kąt. W końcu syn nie lubuje się specjalnie w historii, ani w wojennych klimatach.
Mimo wszystko staraliśmy się zachęcić do zabawki – na próżno, syn nawet nie raczył otworzyć pudełka. Z góry założył, że czołg jest największą porażką jego życia. Hmmm… mocne słowa. Stwierdziliśmy, że odpuścimy, niech emocje opadną. Po kilku dniach podjęliśmy próbę zachęcenia syna do otworzenia prezentu – z równie marnym skutkiem. Było kilka prób i kilka porażek. Widocznie upór syna wziął górę.
Pewnego weekendu z nudów pomyśleliśmy że otworzymy pudełko z czołgiem RC, jakie szanowny wujek przytargał zza oceanu i spróbujemy uruchomić aparaturę. Przeczytaliśmy dokładnie instrukcję dołączoną do modelu i dawaj! Nie mogliśmy się nadziwić, jak to cacko daje radę. Maszyna wyglądała niesamowicie realistycznie, wydawała dźwięki, jakby prosto z frontu walki, wieża i lufa obracały się.
Sterowanie czołgiem odbywało się przy użyciu radia zdalnego sterowania. Czołg przemierzał odległości całego salonu, świetnie radził sobie z przeszkodami, podjazdem pod dywan i na samym dywanie – gąsienice zdały swój test. Nasz entuzjazm i radość dotarły do naszego syna, bo przyszedł i koniecznie chciał spróbować swoich sił w poprowadzeniu maszyny. Wiecie już co było dalej? Wkręcił się co nie miara, powiedział, że to jego prezent i nie chciał oddać nam pilota zdalnego sterowania 🙂