Wiele osób, które nas znają, zastanawia się nad tym jak mogę wytrzymać z tak restrykcyjnym audiofilem? Jak to możliwe, że tworzymy naprawdę udany związek pełen szacunku i wsparcia podczas gdy wielu naszych sąsiadów i znajomych ciągle się ze sobą kłóci a ich życie w najmniejszym stopniu nie jest nawet zbliżone do naszej sielanki.
Zacznijmy od tego, że sielanka to ja bym naszego życia nie nazwała. Bo o ile faktycznie dogadujemy się całkiem przyzwoicie i faktycznie, to jednak nie ma co wierzyć w bajki o związkach funkcjonujących bez kłótni? Ideałów nie ma, ale ludzie często docierają się całe życie, stąd nawet osoby najbardziej spokojne i wyważone miewają swoje lepsze i gorsze momenty.
Ale do sedna… Ponieważ mój mąż jest zapalonym audiofilem, faktycznie w życiu codziennym nie jest z nim łatwo, szczególnie jeśli chodzi o muzyczną sferę życia. Bo o ile mielibyśmy totalnie zbieżne upodobania to muzyka nie stanowiłaby problemu. Dlatego umówiliśmy się w ten sposób, że kiedy ja koniecznie chcę posłuchać moich housowych rewolucji sugeruję mężowi, żeby w innym pomieszczeniu na słuchawkach obejrzał film ze swojej listy z poczekalni.
Kiedy natomiast on wpadnie w trans swoich ulubionych kawałków – niekoniecznie lubianych przeze mnie – i piłuje wzmacniacz jakby świat nie miał znaczenia, wówczas wychodzę poćwiczyć na siłowni. Traktuję to jako coś przyjemnego z pożytecznym.
Te kwestie mamy już dogadane, dlatego łatwo nam się żyje. Nie ma sensu wiecznie kłócić się i forsować swoje racje. Lepiej dogadać się jak człowiek z człowiekiem, ponieważ każdy ma swoje racje i nikt nie jest ważniejszy od innego człowieka.