Jakiś czas temu byliśmy w odwiedzinach u naszych znajomych – wiadomo obiad, rozmowy o życiu a wieczorem trochę procentów i dobra muzyka i nieco bardziej luźne rozmowy o życiu. Czy oby na pewno dobra muzyka? No i właśnie na tym polegał nasz problem, ponieważ sprzęt audio jaki posiadali znajomi niestety nie był z górnej półki, co nasz aparat słuchu bardzo szybko wychwycił i niestety ten fakt nas nie zachwycił.
Znajomi posiadali po prostu pierwszy lepszy amplituner z sieciówki, który niestety pozostawiał wiele do życzenia jeśli chodzi o jakość brzmienia. Jak jednak podejrzewamy – tylko w naszym mniemaniu, ponieważ na pierwsze dźwięki od razu pojawił się szczery uśmiech na ich twarzach i rytmicznie sobie przebierali nogami z wielkim entuzjazmem oczywiście.
U nas niestety współmierny entuzjazm nie miał miejsca, wręcz patrząc po sobie było wszystko jasne – jakość dźwięku kaleczy nasze uszy. Kolejną myślą, która była jakoby wynikiem pierwszej było to, że musimy więcej wypić, żeby nie rejestrować zbyt dosłownie takiego stanu rzeczy – jakże dla nas niekomfortowego. Nie potrzeba było żadnych słów, po prostu wypiliśmy głębszego i niedługo po nim mąż nalał kolejnego.
Czy nasza metoda zdała egzamin? Hmmm… wyszliśmy ze spotkania lekko wcięci, ale nasz aparat słuchu był nam wdzięczny. I najgorsze jest to, że to wcale nie jest ich wina, tylko nasza i naszego audiofilskiego wyczulenia. Złapałam się na tym, że nazywam siebie audiofilem – oho no to się zaczęło 🙂 I weź tu teraz człowieku chodź na imprezy i bądź niewybredny. Ech, ciężkie życia audiofila. Co zrobiliśmy po wejściu do domu? Chyba nie trudno się domyślić, że włączyliśmy nasz wzmacniacz i raczyliśmy się najwyższą jakością dźwięku 🙂